Do domu mieliśmy wracać tą samą drogą, którą się tu dostaliśmy, czyli z Belgradu do Budapesztu, dalej do Warszawy i stamtąd do Poznania. Trafiła się jednak okazja innej drogi :) Otóż Agata ma wujka w Austrii, który nas zaprosił do siebie. Mieszka w małej miejscowości pod Linzem. Postanowiliśmy skorzystać z zaproszenia.
W piątek wieczorem wsiedliśmy w pociąg do Budapesztu. Na miejscu byliśmy ok. 5:00 rano. Tam zaczekaliśmy dwie godziny i przesiedliśmy się w pociąg do Monachium przez Wiedeń i Linz. No i tutaj szok. Takiego pociągu jeszcze nie widzieliśmy… Tzn. był to normalny pociąg, taki który kursuje normalnie w Austrii, Niemczech innych zachodnich krajach. Niestety Polakom daleko do takich pociągów. Przede wszystkim bardzo czysto, toaleta – błysk. Bardzo wygodne fotele, no i to co mnie się podobało najbardziej – pod sufitem podwieszone były monitory, na których wyświetlane były informacje dotyczące podróży. Cały rozkład jazdy, bieżąca prędkość pociągu, oraz co jakiś czas wyświetlana była mapa w trzech skalach, z zaznaczonym miejscem gdzie obecnie się znajdowaliśmy.
Do tej pory nie wiemy, dlaczego pociąg, który jechał do Monachium skończył swoją trasę w Wiedniu i musieliśmy przesiąść się w inny pociąg jadący do Linz. Na miejscu byliśmy o godzinie 13:15. Na stacji czekał na nas Agaty wujek wraz z małym Paskalem.
Wrażenia z Austrii – ogólny szok. Jakbyśmy wpadli ze skrajności w skrajność. Idealny porządek. Agaty wujek mieszka w małej wiosce, niczym nie podobna do tych, które mamy w Polsce. Wyglądała raczej jak osiedle domków w Warszawie. I jak zwykle idealny porządek.
Kolejnego dnia Pojechaliśmy do Wiednia. Gdy widziałem Budapeszt myślałem sobie, że to najpiękniejsze miasto jakie widziałem. Wiedeń bez problemu mu dorównuje a nie wiem czy nie przewyższa. Zapraszam do obejrzenia zdjęć.